niedziela, 26 czerwca 2011

Przez kraj ludzi, bogów i zwierząt — Ferdynand Ossendowski

Jeden Polak znający siedem azjatyckich języków, dziewiętnaście tłumaczeń, pościgi, zesłańcy, szaleni niemieccy książęta-buddyści, znikający lama i nigdy nie prowadzącyc wojen plemię, które na komunistów mówiło «ułanie». Takiej książki nie da się opisać, ale dało się ją napisać. Musiał to jednak zrobić ktoś wyjątkowy. Zdumiewający! Niemożliwy!

Zdarzył się nam kiedyś taki rodak. Ferdynand Ossendowski to jedna z bardziej niezwykłych postaci, które urodziły się nad Wisłą. Całe życie działał na polu polityki, literatury i nauki. Wiemy jednak tylko to, co sam chciał nam powiedzieć Nigdy nie opowiadał, czym dokładniej zajmował się w Azji czasów bolszewickiej rewolucji; przed śmiercią dokładnie zniszczył archiwum, zacierając wszelkie ślady. Oprócz setki innych zalet, był więc konsekwentny. Jako jeden z niewielu, zasłużył na miano „osobistego wroga Lenina” – czy może istnieć lepsza rekomendacja?

Książkę opowiadającą o jego ucieczce i walce z bolszewikami (funkcjonuje również pod krótkim tytułem „Ludzie, bogowie i zwierzęta”) można przeczytać z powodów politycznych, ale ten jest najmniej istotny. Po prostu – jest ona zdumiewająca, zaskakująca, szokująca, niepodobna do innych, zatykająca dech w piersiach, i ciągle napisana prosto i zrozumiale.

Nadczłowiek i nadrodak Ossendowski opisał to koleje swego losu niczym jeden ciągnący się surrealistyczny sen – wędrówkę, która przypomina bardziej przygody Conana z Cymerii niż autentyczne zmagania z rodzącym się komunizmem. Jak w soczewce, prze moment na pustyniach Azji centralnej skupiły się fizyczne i duchowe siły połowy świata. Żywi buddowie walczyli z żywymi komisarzami czerwonej partii; szamani i uczłowieczone demony spotkały się z dyktaturą proletariatu, a wszystko zdradzało, atakowało, uciekało, ginęło i odradzało się bez przerwy, równocześnie i aż do smutnego końca. Były tu chyba wszystkie religie i wszystkie formacje wojskowe ówczesnej Ziemi, i zgromadzenie szpiegów i zdrajców, jakich nie widziała wcześniej udręczona planeta.

Przykładowy uczestnik walk? Proszę bardzo — oto Roman Nicolaus von Ungern-Sternberg — oficer carski, niemiecki baron z prastarej rodziny rycerzy i piratów morskich, buddyjski fanatyk, zajadły morderca bolszewików, wcielenie Czyngis Chana i wielki wódz Mongołów, bojownik o przywrócenie dawnej dynastii w Chinach, mistyk, moralizator i krwawy morderca (dla tych, których uznał za narzędzie Zła – w tym wypadku, komunistów)... Mało?

Ten prawdziwie dziki wschód był sceną dla postaci o których trudno pomyśleć, że istniały — ale istniały. Tak samo, taka książka była by niemożliwa do pomyślenia, gdyby nie to, że przeczytałem ją, i jeszcze kręci mi się w głowie.

Brak komentarzy: