poniedziałek, 3 maja 2010

Ciemna strona syren


Nicolas Cage zagrał w tylu i w tak różnych filmach, że nawet najbardziej wybredny wielbiciel z łatwością wyselekcjonuje wymarzony dorobek, ignorując wszystko poniżej pewnego (w domyśle - wysokiego i w domyśle - jego własnego) poziomu. „ciemna strona miasta” nie musi być wcale zaliczona do tej grupy — ale są powody, które mogą za tym przemawiać.

Akcja? Tym razem, świat nie będzie uratowany, nikt też nie zginie od serii z obciętego karabinu. Zmęczony bohater chce się tylko wyspać, ale jak to zrobić, gdy jest się słabo opłacanym pielęgniarzem i kierowcą karetki, mimowolnym obserwatorem cierpień i trosk przeważnie ukrytych pod osłoną ścian szpitala i ciemności nocy.

Zmęczenie Cage'a jest tak sugestywne, że może udzielić się oglądającemu. Wspaniale uchwycona iluzyjność nocnego miasta, oświetlonego tylko reklamami i światłami samochodów dokłada się do atmosfery halucynacji, tak charakterystycznej dla tej produkcji.

To właśnie jest w niej najwspanialsze: otępiały, udręczony człowiek idący przez scenerię, w której nie umie odróżnić już swoich ułud od realności. Pięknie sfilmowane, mogą być bezpośrednią zapowiedzią (późniejszego raptem o rok) „Requiem dla snu”. Już tylko dla tego kontekstu warto odbyć tę podróż. Karetka wyjeżdża cały czas.

Brak komentarzy: