sobota, 17 kwietnia 2010

Wojna o czułe miejsca czytelnika.


Czy książka może być i piękna, i wesoła?
Te dwie cechy spotyka jednocześnie są równie często, jak zdarzały się wybuchy śmiechu Matki Teresy. Oczywiście, i ona czasami miała udany dzień; nigdy jednak nie była to gromka eksplozja rubasznego chichotu, akustyczna afirmacja życia, jego najsuchszych i najwilgotniejszych fragmentów.

Niektóre książki są jednak właśnie takie — pozbawione kłamstw, ale też i nie przejmujące się straszną prawdą o planecie, na której mamy niepokojącą możliwość mieszkać. Tak pisze godny trzystu lat życia Tom Robbins (wiedziałby, jak je wykorzystać!). Poza nim, nie pisze tak prawie nikt. „Prawie” zaś dodane jest tylko z powodu Louisa de Bernieres, autora zachwycającej książki...

...„Wojna o czułe miejsca Don Emanuela”. Już sam tytuł wskazuje, że coś tu wyrasta ponad przeciętność. Za taki tytuł warto książkę kupić, wypożyczyć, przeczytać. Tym bardziej, że tytuł nie kłamie — rzecz jest urocza, wesoła, mądra i śliczna jak wschód słońca nad Andami. Na dodatek, nie brakuje seksu — ten również jest uroczy, wesoły itp. itd.

Mało?

„Wojna...” to również dzieło polityczne — całość akcji opisuje bowiem dzieje typowego puczu w tzw. anonimowej republice południowo-amerykańskiej. Pinochet i jego liczni pobratymcy dostarczyli wystarczającej ilości inspiracji, by wydarzenia wyglądały odpowiednio prawdopodobnie. Czy to jest wesołe? Na pewno nie.

Wielkość tej książki polega właśnie na czytelnym wyświetleniu tego niezgłębionego faktu, że ekstatyczna radość i śmierć w bezsensownych torturach istnieją obok siebie jednocześnie i bez żadnego konfliktu. Przez dwie setki stron niedużej nowelki oglądamy perypetie, które budzą sympatię, zdziwienie bądź odrazę — ale są to zawsze ludzie tak pełni prawdy i intensywności, że nie może to nie zostawić śladu w czytelniku. To bardzo, bardzo rzadki przypadek, gdy intelektualny potencjał nie usypia, a żarty nie żenują.

Coś pięknego (i mądrego)!

Brak komentarzy: