niedziela, 13 grudnia 2009

Ukąszenie Pudelka.


Kiedyś, nagła kariera groziła szybkim złapaniem syfilisu; obecnie, zbyt prędko wydawaną prozą.

Masło + miłość pośladkowa — tak można było zrobić karierę w 2005 roku. Zdolny i sympatyczny Michał Witkowski połączył zainteresowanie Polską (i polszczyzną) pośledniejszych liter alfabetu oraz zainteresowanie miłością męską-męską. W czym dowód na rosnącą tolerancję rodaków, jego „Lubiewo” odniosło spektakularny sukces, zdobywając nagrody i sławę dla jego autora. Historie prostych (mniej lub bardziej) ludzi próbujących zaspokoić swe żądze w mało erotycznej atmosferze PRL-owskiej biedy — to coś, co musiało robić (i robi) wrażenie. Zwykłe-niezwykłe historie tęczowych towarzyszy i ich walk klasowych napisane są w dodatku w budzącym aplauz stylu. Inspirowany biedą, bazarem i przaśnym - jedynym możliwym - bogactwem tamtych lat język „Lubiewa” skrzy się od blasku plastikowo-słomianych form, oszałamiając bogactwem obserwacji i stylistyką, która w XXI-wiecznym kapitalizmie staje się coraz bardziej wzruszająca (a gdy ostatni Polnez Caro Atu Plus zniknie z naszych dróg, na zawsze przejdzie z rzeczywistości do sfery marzeń i ironii).

Błyskotliwa składnia i obserwacja były ogromną siłą najsłynniejszej książki Witkowskiego. Ta zaleta pozostała obecna i w jego dalszych publikacjach, po spektakularnym wejściu na rynek sypiących się szerokim strumieniem: Fototapeta, Barbara Radziwiłłówna... i pomniejszych zbiorkach. Co do zalet dalszych, ubywa ich stale, w czym znak (być może) ekspresowego tempa i chęci wykorzystania nośnego tematu.

„Margot” to krótka i okrzyczana w mediach historyjka o karierze prostaka-celebryty, przetykana widoczkami z życia kobiety kierującej tirem. Mamy tu i slang kierowców, i zaśpiew gejowski; nie braknie również polsko-angielskiego języka zdegenerowanych mediów. Leje się wino-szampan agrestowy, leje się szmalec do smarowania osi tudzież nasienie smagłych młodzieńców. Książka rozrywkowa? Taką być podobno miała, ale jak tego wszystkiego mało!

200 stron nowej książki sławnej - i bardzo z tego powodu szczęśliwej - Michaśki można by podać w postaci ekstraktu kilkunastu sprawnie zaobserwowanych zwrotów i obyczajów — ucieszą one jednak tylko tych, którzy nie znali wcześniej subkultury tirowców bądź celebrytów (co prawda, to 99% społeczeństwa). Desperacja w tworzeniu kulturowych odniesień (polegających głównie na podawaniu nazwisk różnych twórców kultury, w tym i własnego) jest jaskrawie widoczna i dość szybko staje się krępująca.

Zamiast ciekawego studium popkultury i jej zderzenia z prowincjonalną przaśnością (do czego sam M.W., z racji życiorysu, wydaje się być stworzony), otrzymaliśmy dokumentację dramatycznego „parcia na szkło” sameo autora. Witkowski, nie kryjąc się z marzeniami i popularności (objawiającej się np. własnym show w TV) wytrysnął zbiorkiem fantazji na temat kariery, której jeszcze nie zrobił, na zapas ironizując na jej temat.

Dosyć to przykre. Każdy ma swoje słabości i fantazje, jednak twórca o tak czułym słuchu zawsze będzie obwiniany, że pomimo swych zdolności dał się otępić medialnym syrenom. „Margot” to książka przedwczesna i świadczyć może tylko o słabości organizmu autora. wydaje się, że im więcej zdobywa on miejsca w plotkarskich serwisach (dziś nazywa się to sławą), tym trudniej zabrać mu się do pracy, dotychczas przynoszącej ciekawe efekty.

Tak właśnie sława niszczy swoich wybrańców (bądź tych, którzy chcą nimi zostać odrobinę za bardzo).

Brak komentarzy: