sobota, 31 października 2009

Pozaziemsko inteligentny


Dystrykt 5+!
Zobaczyć interesujący film science-fiction jest równie trudno, co spodek latający nad sklepem spożywczym. Skoro jednak już się taki znalazł, ignorowanie go było by błędem na kosmiczną skalę.

Rozgrywający się w niedalekiej (jeśli popatrzeć na skalę i ilość problemów bohaterów) przyszłości, powstały pod opieką słynnego Petera Jacksona „Dystrykt 9” opowiada o kolonii kosmitów-rozbitków, którzy utknęli na Ziemi z powodu usterek technicznych, powodując typowe okołoimigranckie kłopoty.

Kolonia? Słowo slums jest znacznie bardziej na, nomen omen, miejscu. Niezbyt piękne stwory, zwane pogardliwie Krewetkami żyją w warunkach żywcem skopiowanych z brazylijskich faveli czy cygańskich dzielnic nędzy. Całe dnie spędzają na złomowisku, handlu bronią bądź narkotykami, przehandlowywując, co się da, za ulubione kocie jedzenie. Pozbawieni celu i sensu życia, pogrążają się apatii i przestępczości (do wyboru), przedstawiając obraz, który nie może nie skojarzyć się z tym, co już tyle razy widzieliśmy na różnych etapach naszej historii.

Aby analogia stała się jeszcze czytelniejsza, akcja została umieszczona w Johannesburgu (RPA) — kraju apartheidu i stalego napięcia między rasami panów i poddanych. Tak — kosmici, których bano się lub podziwiano, stali się Żydami. Murzynami, Cyganami, Indianami, Chorwatami, Polakami — każdym, kto już za samo swoje istnienie skazany jest na pogardę, prześladowania i nienawistne dowcipy. Nie da się o tym nie pomyśleć, widząc ludzką policję zajeżdżającą pod zbite z blachy domki pozaziemców. Zabieg, który pokazał nam prześladowane mniejszości jako rzeczywiście Obcych, jest tak prosty, jak i genialny.

Rzadko kiedy lekcja o tolerancji i obcości jest opowiedziana w tak niezwykły sposób. Ta jedna zaleta wystarczy, by obejrzenie tego filmu nazwać obowiązkiem. Nie jest to jednak zaleta jedyna. Równie klasyczny, i równie ciekawie odświeżony, jest również motyw zdrady — przejścia reprezentanta prześladowców na stronę prześladowanych. Nie obywa się tu bez ostracyzmu, opowieści o „kalaniu własnego gniazda” i kary, która spada na tego, który wybrał więzi moralności zamiast więzi rodzinnych (w tym wypadku, rodziny ludzkiej). Ileż to razy widzieliśmy to już, podczas wszystkich afer Dreyfusa naszej planety! Obejrzenie tego na planie relacji międzyplanetarnych pozwala nam lepiej zrozmieć, co właściwie tyle razy rozumieliśmy. Nie da się przecenić wartości tego działania a dziwne poczucie, że ogląda się naszą przyszłość i przeszłość zarazem, nie opuści nas przez cały film, i długo potem.

Bliskie spotkanie z dobrym kinem warte jest porzucenia antropocentrycznych uprzedzeń. Zobaczymy wówczas, że obcy są wśród nas — ale zupełnie inaczej, niż byśmy się tego spodziewali.

Brak komentarzy: