niedziela, 2 sierpnia 2009

Ojciec marnotrawny,.


Pierwsza część „Ojca chrzestnego” sprawiła, że wszyscy zapragnęli zostać gangsterami (i pofarbować włosy). Drugą część oglądali już ci nowi gangsterzy, trenując gesty, nawyki i wymowę na postaciach z filmu. Część trzecia pogrążyła bohaterów w nędzy i goryczy przegranej — nikt więc jej nie chciał oglądać. I to właśnie czyni ją tak ciekawą.

Primo — cykl o ojcu chrzestnym wcale nie jest chyba taki ciekawy, jak zwykło się go oceniać. Oczywiście, przerastając większość filmów „przestępczych” o całe klasy, wart jest uwagi i obejrzenia. Nie jest chyba jednak wart czci, której się doczekał.

Mit honorowego bandyty może działać na nerwy, gdy wie się choć odrobinę, w jaki sposób don Corleone finansował swoje eleganckie garnitury. Kupowali mu je sklepikarze, fryzjerzy i restaturatorzy z całej okolicy; kto się nie chciał dorzucić na nowy samochód don Vita, był zabijany. Nie jest to szczególnie wnikliwy biznesplan, film pomija więc starannie mafijną codzienność, koncentrując się na sakralizacji Ojca Rodziny. Trzeźwo na to patrząc, żaden z członków sycylijskiej wspólnoty nigdy nie zarobił samodzielnie ani dolara, wybierając raczej zabieranie dolarów innm. Czy jest to aż tak zachwycające?

Gdy pominie się fascynację egoztyką cosa nostry, obserwator może podziwiać dość nudne i bardzo prymitywne życie niezwykle konserwatywnej, niedouczonej rodziny, zajmującej się zabijaniem ludzi. Obywatele Corleone w Polsce głosowali by zapewne na Radio Maryja, a ewentualny narzeczony-ewangelik szybko wylądował by w beczce z kwasem. Przejmujące, ale pozbawione głębi.

Tak jak dwie pierwsze części słynnego cyklu niewiele się od siebie różnią, trzecia jest już zupełnie inna. Jak gdyby starczyło już zaszczytów, na koniec serii widzimy prawdziwie chrześcijańskie rozwiązanie: absolutnie potępienie i przegraną wielkiego grzesznika.

Michael Corleone, Syn Ojca, traci wszystko i nie spełnia żadnego ze swych marzeń. Jego miejsce zajął bezwzględny przybłęda z poza rodziny, prawdziwy syn rezygnuje z kariery gangstera, córka zaś ginie od strzału zamachowca. Pesymizm jest tu całkowity, gdyż ponosi również klęski biznesowe. Nie więc pociechy – opuszczony przez wszystkich, wspaniały zabójca umiera ze zgryzoty, samotny na sycylijskiej wiosce.

Kto by chciał to oglądać?
Corleone jest zdecydowany, bystry i odważny – jak to możliwe, że tak wzorowe cechy charakteru nie przyniosłu mu sukcesu? Po obejrzeniu dwóch pierwszych części każdy młody wilk wie, co w życiu jest najważniejsze. Po części ostatniej, znowu nie wiadomo nic. Nawet, gdyby była znacznie lepsza (a jest rzeczywiście najsłabsza z cyklu), lekka konsternacja pozostała by, a sam film raczej nie stał by się popularniejszy.

To kompletne odwrócenie priorytetów wygląda nieomal jak nawrócenie się na prawdziwą wiarę (Kościół jednak jest tu tylko kolejną mafią) po latach najstrasznejszych grzechów. To dziwne i niespotykane w - najczęściej pogodnie przedstawiających ludzkie cierpienie - gangsterskich filmach.

To bardzo oryginalne zaprzeczenie wszystkiemu, co oba filmy mówiły wcześniej nie czyni „Ojca chrzestnego III” lepszym (nie ocenia się filmów za propagowane wartości), ale na pewno najciekawszym z całej trójki.

Brak komentarzy: