niedziela, 19 lipca 2009

Emocje to nie kicz.


Dlatego to, co dostarcza nam codziennie niesamowitych przeżyć, w kinie nagle zmienia się w sentymentalną nudę?

Wszyscy mówią: „miłość jest najważniejsza”. Kiedy jednak mówi to reżyser filmowy, trudno jest nie zniechęcić się do tego uczucia.

Standardowy film romantyczny potrafi pozbawić wyrafinowanych emocji najbardziej subtelnego poetę, szafując prawdziwą pornografią banału, świeżo urządzonego mieszkania i przeszkód, które są niczym wobec tzw. siły uczucia.

„Nikt mnie nie kocha” Doris Dörrie to przykład filmu, który mówi o tej sile zarówno bez pornografii, jak i bez banału. Mamy tu i realizm, i magię — ale żadnego magicznego realizmu.

Prosta fabuła zatrudnia na wspaniałe półtorej godziny całą grupę skomplikowanych, zbudowanych z wielką wyobraźnią bohaterów.

Uganiają oni się za swymi marzeniami po schodach wielkiego, enerdowskiego bloku, przeżywając przygody o ileż ważniejsze od międzynarodowego przemytu, budżetu kasyna w Monaco czy podboju kosmosu.
Dla miliardów zamieszkujących Ziemię osób podbój serca upragnionej sąsiadki czy nieznajomego z kursu świadomego umierania (tak!) będzie przecież znacznie ważniejszy.

Dobrze, że ktoś to w końcu ktoś zauważył.

Brak komentarzy: