sobota, 27 czerwca 2009

Ruski film.


Gdy pierwszym żartem jest już tytuł („Najlepszy film”), czego możemy się spodziewać dalej? Na szczęście, tytuł to nie najlepszy dowcip w tej szalonej produkcji.

Rosja już dawno zawstydziła nas, jeśli chodzi o profesjonalizm swojej filmowej produkcji. Warto położyć tu nacisk na to mało znane u nas słowo na p: nie zaś na Boga, Wartości, Wajdę, Jandę czy kogokolwiek innego. Poziom techniczny, marketing i poczucie humoru, jakie spotkać można za wschodnią granicą, są po prostu poza zasięgiem naszej kinowej husarii.

Dobrym tego przykładem jest rosyjska komedia „Samyy luschhiy film” – bezpretensjonalny produkt przedstawiający w pełen dystansu i humoru sposób historię życia średnio rozgarniętego biznesmena (czytaj: przestępcy). Mamy tu i kawalkady limuzyn, i zdziwaczałe postacie rodem z Jeuneta; nie brak jest broni, wschodniego przepychu i legendarnej już anarchii lat 90-tych. W kilku epizodach pojawia się nawet Bóg. Czy są dalsze pytania?

Wszystko to może brzmieć jak opis filmu z ambicjami. Tych z kolei w tym filmie na szczęście nie znajdziemy.

„Najlepszy film” to tylko pełna beztroskiej zabawy produkcja, który ma służyć wesołemu spędzeniu czasu. Jako produkt tego rodzaju, zasługuje na brawa. Choć nie ma nic wspólnego z doskonałością, wiele jego fragmentów ociera się o nią w stylu godnym szalonych historii Jerofiejewa. Scena z nauką „ruskiego hokeja” zagnieździ się na długo w zbiorowej pamięci; już tylko dla niej warto zobaczyć tę produkcję.

Nie ma tu wielkopaństwowego nadęcia,a portret kraju jest pokazany z wielką wyrozumiałością dla jego - równie wielkich - wad. Jak to się dzieje, że u nas takie spokojne podejście jest niemożliwe? Zawsze potrafili to Czesi, teraz robią to nasi wschodni sąsiedzi. Nic dziwnego, że mało kto pamięta, że pomiędzy Rosją a Czechami ktoś w ogóle umie kupić kamerę.

Zadziwiające jest też, gdy zważy się na gatunek i jego wymagania, jest poziom i ilość efektów specjalnych. Nie musi być to zaletą, jednak zaawansowanie techniczne twórców filmu robi wrażenie; oszczędzano tu na patosie, ale nie oszczędzano na niczym innym.

„Najlepszy film” oczywiście nie jest najlepszy – i już to jest zabawne. Ten dobry początek jest kontynuowany z wielkim rozmachem i zakończony w dobrym stylu. Pomiędzy początkiem i końcem mielizn nie brakuje, ale fragmenty warte wykucia w granicie występują w obfitości. Wiemy wszak, że w życiu to one są najpiękniejsze.

Brak komentarzy: