sobota, 28 marca 2009

Zła kobieta.


Największym problemem jest brak chęci rozwiązywania problemów.
Jak przetłumaczyć na nasz szlachetny język tytuł tak bezkompromisowy jak „Good dick”? Jeśli drugie słowo tytułu nie jest imieniem - a nie jest - oznacza to ni mniej, więcej tylko „dobrego fiuta”. Reżyserka - tak! - tego przedziwnego filmu o dziwnej miłości miała zapewno sporo uciechy z tej niewygody – jest bowiem Polką z pochodzenia.

„Good dick” (nawet plakat utrudnia rozpoznanie, czy chodzi o imię, czy też o slangowy rzeczownik – w filmie nie ma jednak żadnego Dicka) opowiada o staraniach, jakie podejmuje ubogi polski pracownik wypożyczalni video, aby zbliżyć się do wybitnie aspołecznej i agresywnej dziewczyny wypożyczającej tam pornografię.

Realizacja tej fabuły dorasta do jej nietypowości – pełno tu dziwnych sytuacji i trudności, jakie muszą się pojawiać, gdy ktoś próbuje przełamać psychiczne traumy i opory drugiej osoby. Trudno zapewne zrobić mniej romantyczny film o miłości – przypomina to bardziej psychoterapię. Czy to jednak aż taka różnica?

Zaburzoną dziewczynę zagrała reżyserka, co pogłębia psychiatryczny smaczek właściwy tej produkcji. Niezwykła tematyka i bezpruderyjność fabuły bardzo ciekawie pokazuje wyzwoloną mentalność Zachodu; zabawne, że najbardziej wyzwolona jest tu osoba ewidentnie chora. Ciekawe odwrócenie klisz przypisanych płciom (to kobieta jest tu stroną bardziej agresywną, obłaskawianą przez oblubieńca) oraz niecodzienna tematyka nie chronią filmu przed niedostatkami.

Psychologia prześwituje, a film sprawia wrażenie zrobionego bardzo szybko i bez specjalnego namysłu, jak gdyby służąc tylko wyrzuceniu z siebie traumatycznej historii o przejściu z choroby do zdrowia. Oby jednak wszyscy potrafili chorować i zdrowieć tak zajmująco.

Brak komentarzy: