
Fanastyczne pierwsze kilka minut, aby zwiastun oszałamiał a wszyscy poszli do kina. Usypiające pozostałe kilkadziesiąt – bo co to za różnica, skoro bilety już kupione?
Jaka może być policja, która w swym znaku ma przebitą trupią czaszkę? „Tropa de elite” to film opowiadający o takiej właśnie jednostce, służącej do - brutalnego i na granicy prawa - rozprawiania się z przestępczością w brazylijskich dzielnicach biedy, opanowanej przez milionowe narkotykowe interesy.
To zespół ludzi nie ograniczonych przez zasady krępujące swobodę „zwykłej” policji – ich czarne stroje, trupie logo i bezwzględność w eliminacji nawet nastolenich „bandytów” przysporzyły im ponurej sławy morderców w mundurach.
Można zrobić na tak dramatyczny temat film kiepski – przeładowany przemocą, scenami mordów kilkuletnich „traficantes” i obustronnego zezwierzęcenia panującego po obu stronach. Można opowiedzieć się po którejś ze stron i nakręcić lewicową propagandę o jednostce seryjnych zabójców dzieci, przymuszonych biedą i przemocą do rozwożenia narkotyków – bądź też agitkę prawicową wyraźnie pokazującą, jak czasami polityka twardej ręki okazuje się jedyną możliwą, a prawa człowieka są czymś względnym wobec całych grup ludzi, którzy poświęcili swe życie Złu.
„Elitarnym”, bo tak nazywa się ten film po polsku, bliżej jest do tej drugiej interpretacji. Tak naprawdę jednak nie mówi o niemal nic o niczym – nakręcić tak pozbawioną treści i emocji historię na taki temat, to sztuka sama w sobie.
Po porywającym wstępie pokazującym młodych ludzi z karabinami tańczącymi do niezwykle energicznej, miejscowej muzyki, zaczyna się półtorejgodzinne murmurando - wewnętrzny monolog szefa trupiej eskadry, zmagającego się z zawodowym wypaleniem, problemami rodzinnymi i próbami znalezienia następcy, który, mówiąc oględnie, byłby tak świetny, bystry, twardy, uczciwy i wspaniały jak on. Prawdziwy to moralny niepokój – tylko dlaczego właściwie powinni znosić go widzowie?
Egzotyczne obrazki z życia ludzi tak bardzo biedniejszych niż my i zmagających się ze swymi problemami na malowniczym tle domków z tektury to trochę za mało – a jest to największa zaleta (mimo ironii, bezsprzeczna) tego filmu.
Cała reszta to tylko narzekanie dobiegające z offu. Ciągle trwa ono jeszcze, gdy film się zbliża ku końcowi, a widzowie spokojnie śpią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz