
Najgroźniejszy w tym filmie jest tytuł.
„Ladykiller” zostal nakręcony w 1933 roku; ozdobą filmu jest rola wielkiego Jamesa Cagneya. Gra on oszusta, który robi aktorską karierę w Hollywood. Gdy zrobił już legalną, gwiazdorską fortunę, odzywają się do niego koledzy z czasów znacznie mniej legalnych...
Nie brak tu ciekawej psychologii, dramatycznych momentów; jest również pistolet i kobieta. Czy czegoś brakuje?
Ma się chwilami takie wrażenie, ale to coś innego. Kiedyś, po prostu, filmy robiono inaczej. Z całym szacunkiem dla klasyki i z należnym lekceważeniem dla współczesnych filmowych wyrobników, dawne filmy wykazują się znacznie prostszą i nieskomplikowaną fabułą. Nie ma tu zwrotów akcji, zaskoczenia; żadna tajemnica nie pozostaje nieodkryta aż do ostatnich minut, jak to się dziś często odbywa.
Owrócona chronologia, zwielokrotnienie punktów widzenia? W 1933 roku nikt w ten sposób o filmach nie myślał. Nie mija dziesięć minut, gdy znamy już wszystkie podstawowe założenia fimu. Tak jak w średniowiecznym teatrze: kto był zły, nosił czerwoną czapkę i rogi; dobre charaktery miały zaś ubielone twarze i mówiły delikatnie (oczywiście, nie jest to wierny historycznie przykład; oddaje jednak zasadę).
Hollywood jest już bardzo stare i przeszło długą drogę rozwoju; ciekawe jest, jak do masowej widowni przedostają się wraz z dziesięcioleciami coraz bardziej wyrafinowane techniki i sztuczki fabularne. Czyni to stare filmy bardzo prostymi, niemal na poziomie bajek dla dzieci. Czy jednak są przez to gorsze? Na pewno nie.
W początkach kinematografii wystarczyło na niemej projekcji pokazać napis „groza”, by bali się wszyscy. Z biegiem lat, ów zabieg z napisem jest po prostu coraz bardziej komplikowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz