sobota, 19 lipca 2008

Gorzej.


Zakończenie robi wielkie wrażenie, początek zapowiada się ciekawie; pomiędzy nimi jednak znajduje się coś chyba nie do końca udanego.

W nowym filmie Takashiego Miike , „Gozu”, nie brakuje tu scen pełnych wizualnego czaru, jak np. sen głównego bohatera, usprawiedliwiający krowio-głowi tytuł tj. produkcji. To naparwdę wspaniałe rzeczy; jest ich niemało i zapewne choćby dla nich warto zobaczyć ten nietypowy film. Wielbiciele szalonego Japończyka będą wiedzieli, o co chodzi. Co będzie jednak z pozostałą częścią ludzkości?

Tak jak zwykle w przypadku filmów, które pełne są ekscentrycznych motywów i „lynchowskich tajemnic”, każdą wadę można uznać tu za oznakę wyrafinowania. Tzw. pomysłów jest tu więcej niż fabuły? A to Lynch właśnie. Akcja się wlecze? To kino autorskie! Wszelkie dziwaczności plastyczne i fabularne zapewne są ciekawymi i wartymi studiów symbolami; trudno jednak się w tym połapać.

Jeśli tak wiele jest w tym filmie symboliki i reżyser tak bardzo chciał ją przekazać w jak najbardziej nieskalanej (czytaj: niezrozumiałej) formie, dlaczego po prostu nie napisał książki? To znacznie lepsze medium to przekazywania tak kompleksowych treści.

Gdy jest się miłośnikiem muzyki, nawet utwór złożony z ciszy (Cage) może zachwycić. Trochę tak jest i z filmami. Znawcy reżysera będą mieli dużo do przetrawienia; ci mniej zaawansowani wynudzą się.

Zapamiętać można z „Gozu” wiele pięknych, niezwykłych i szokujących niekiedy scen, ale to chyba nie wystarczy, by uznać film za dobry.

Wszystko tu jest ciekawe, poza tzw. całokształtem.

Brak komentarzy: