sobota, 28 czerwca 2008

Królowa Barbara


Pozazdrościć, pogratulować: Michał Witkowski uniknął przekleństwa pisarzy, którzy zdobywszy sławę wyróżniającą się powieścią bądź tomikiem poezji, drugą publikacją na powrót pogrążają się w artystycznym i medialnym niebycie. „Lubiewo” uczyniło go znanym i zamożnym, „Barbara Radziwiłłówna...” potwierdza zaś, że zasłużył na jedno i drugie.
Na nie tak wielu stronach znalazła się tam piękna wiwisekcja udręczonej duszy początkującego polskiego kapitalisty – jak drogę krzyżową, jego życiowe etapy znaczą budka z zapiekankami, lombard w suterenie i seria innych, płaczliwie żałosnych i biednych lokali. Odniesienie do Golgoty nie jest przypadkowe, bohater tej zakurzonej i desperackiej odysei nie byłby bowiem tak doskonałą reprezentacją polskiego losu, gdyby nie był również (obłudnym, fasadowym, żarliwym) wyznawcą Najświętszej Marii Licheńskiej. Od czasu „Dnia świra” niełatwo było spotkać się z tak intensywną esencją najbardziej klasycznej, szaraczkowej polskości. Oto rodak: chciwy i poczciwy, z litanią na ustach idzie na nocny rozbój strojny w dresy i marynarkę z ciuchlandu. Opiewa go Witkowski językiem, który nie ma sobie równych: śpiewnym, swojskim, do ostatniej głoski przesiąkniętym końcem ery peweksów. Konwencja goni tu konwencję, modlitewnik walczy o lepsze z bandyckim slangiem, spocony, blady Polak mnąc w ustach przekleństwa i paciorki różańca pędzi bladożółtym Maluchem przez mazurskie bagno usiane Rybą Tanią Smażoną. Na kolana!

Brak komentarzy: