
Patrzymy na stare obrazki z dawnych epok - dagerotypy, ryciny, oledruki, piękne panie i piękni panowie, którzy właśnie zakładali piękne fabryki; rewolucja przemysłowa, wysoka kultura, Belle Epoque. Myślimy sobie - gdzie się dziś podział ten cały potencjał; gdy poziom kultury osobistej wyznaczyć można już tylko gatunkiem narkotyków albo ulubioną marką samochodów, jak można nie tęsknić za czasami, gdy przeciętny szklarz potrafił przedstawić się nowo poznanej kobiecie na 30 sposobów? Samochody nazywały się Hispano-Suiza albo DeDion-Bouton, a krawiec lub dobry szewc - jeszcze dłużej, i każdy potrafił to wymówić. Myślimy sobie o tym, słuchamy muzyki, przy której się bawili (nie "słuchali", lecz imprezowali, mówiąc naszym językiem) Ci ludzie - i trudno jest zrozumieć, jak mogło to tak łatwo zniknąć. Było pięknie, jest średnio. Czy to możliwe? Otóż nie do końca. Im bliżej się przyglądać owym czasom i obyczajom tym wyraźniej widać jest, jak podobni byli owi belle peuple do nas, podobni w każdym szczególe i sekundzie życia. Wbrew pozorom bowiem, nie myśleli oni całymi dniami o Schumannie ani też o zawiłościach Bergsonowskiej filozofii; myśleli dokładnie o tym samym, o czym myślimy i my. Oglądając zachwycające ryciny z Lasku Bulońskiego należy wiedzieć, że część z przedstawionych osób idzie właśnie na spotkanie z niejakim Serge'm Voronoffem; chirurgiem-cudotwórcą. Ów tajemniczy emigrant zaprezntował bowiem owej high-society rewelacyjną metodę na zachowanie męskiego wigoru; zyskał tym sobie ogromną sławę w okolicach Monako i innych oaz wyższej klasy, o wielkiej fortunie nie wspominając (mówić o tym wszak nie wypada). Zbawca starszych panów hrabiów i przemysłowców z łóżkowymi problemami propagował zabiegi - uwaga - przeszczepiania ludziom jąder szympansa. Niekiełznany animusz dzikich zwierząt - a naszych bliskich krewnych w genomie - miał udzielać się Szanownym Panom, którzy bez konfuzji mogli obłapiać nieletnie baletnice oraz śmiało rzucać się na eleganckie kabaretowe tancerki nie lękając się samczej kompromitacji. Czyż to nie piękna wizja? Ta pierwsza Viagra XX wieku zrobiła wielką furorę, zapładniając, nomen omen, umysły tysięcy białych małp we frakach. O terapii tej, zachwycony, rozmyślał nawet nasz słynny i subtelny poeta Bolesław Leśmian; warto o tym pamiętać, po raz kolejny czytając "W malinowym chruśniaku..." swojej nowej oblubienicy. Nie znane są jakiekolwiek konkretne efekty tych terapii, legenda jednak pozostała, dając świadectwo niezmienności pewnych cech i zjawisk i korygując rozmaite teorie o kulturalnej degeneracji społeczeństw. Aż tak wiele się wcale nie zmieniło. Wrrrr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz