
Większość z nas lubi filmy, które dobrze zna - wszyscy jesteśmy wszak tylko ludźmi! Od czasu do czasu , dla odmiany, można też spojrzeć przychylnym okiem na film zrobiony dokładnie tak, jak te wcześniej widziane. Szok nowości jest wówczas niewielki, w sam raz dla osoby w rozsądnym wieku - a zapewne jesteśmy w rozsądnym wieku, jeśli posiadamy już Gust Filmowy. Jeśli mamy szczęście, może powstaną za naszego życia 3-4 filmy wielkie - wybitne ponad ludzką miarę i fascynujące każdą sekundą. To się jednak nie zdarza zbyt często, a w kinach zaczęła być sprzedawana kukurydza. Zdarza się jednak niekiedy, że ktoś wyprodukuje film dokładnie na granicy zwyczajności i geniuszu, nakręci go jak gdyby stał jedną nogą na ziemi - a drugą brodził już w chmurach. Im częściej przestępuje z niebieskiej na ziemską nogę, tym bardziej potrafi być to uciążliwe. Pewne oznaki tego widać w bardzo ciekawym - również z powodu podjętego tematu - filmie "Fałszerze", opowiadającym o nazistowskiej Operacji Berhnard, oglądanej tu z perspektywy więźnia obozu koncetracyjnego. Zaczyna się on jak film dobry- dużo to i mało zarazem. Po pierwszym kwadransie dalej jest filmem solidnym, poziom nie obniża się również po drugim. Wkrada się w ten sposób pewna monotonia, wynikająca chyba z nadmiernie oszczędnej, rzemieślniczej gry aktorów. Nie do końca można było uwierzyć w ich szokujące perypetie, trudno rozpoznać, co się działo w ich wnętrzu; możemy jedynie domyślać się, co może czuć ludzka istota w takiej sytuacji.Gdy żaden gest ani słowo nie ma już znaczenia, wypada oceniać ludzi tylko po zachowaniu. Tyle też nam pozostaje - a ocena nie jest łatwa. Film skupia się na dwóch różnych postawach wobec narzuconej przemocy; podczas gdy główny bohater wyznaje zasadę kompromisu i dąży do ocalenia skóry swojej i kolegów, jego współwięzień dąży do otwartej konfrontacji i zamanifestowania choćby swego desperackiego sprzeciwu - za cenę oczywistej przegranej i śmierci wszystkich pozostałych w imię walki z nazistami zawsze i wszędzie. Realnie myślący fałszerz pieniędzy wygrywa tę konfrontację, jego w najwyższym stopniu racjonalna odwaga i gotowość do układów choćby i z hitlerowcami ocaliła kilkadziesiąt osób. Zdarzyło się jednak tak, że Niemcy wojnę tę przegrali, co diametralnie zmienia obowiązujące definicje bohaterstwa. Godnymi podziwu są teraz Ci, którzy dążyli do samozatracenia i walki za wszelką cenę, nie liczyli się z żadnymi konsekwencjami; ludzie chcący przeżyć, milionem podstępów i układów walczący o prawo do życia dla siebie i swych najbliższych nagle stają się znacznie mniej godni szacunku. Czy przypadkiem nie są po prostu zdrajcami? Dwóch głównych antagonistów filmu doskonale wpisuje się w dwie tradycje postaw - rozsądny przestępca jest jak żywcem wyjęty z czeskich filmów, gdzie - jak w "Obsługiwałem...", życie zawsze zwycięża śmierć niezależnie od tego jak niskie, nieetyczne i godne pogardy by było. Jego przeciwnik, nieustraszony drukarz, który chciał z nożem zaatakować niemiecką załogę, mógłby wypić na ruinach Warszawy wódkę z większością naszych narodowych straceńców. Nie ma tu żadnego prostego rozwiązania i nie pojawia się ono aż do końca filmu.Syndrom bohaterstwa i męczeństwa rzadko kiedy tak zgrabnie i rozważnie poddany jest w wątpliwość - nie jest on bowiem w żaden sposób lekceważony. Gdzie byli byśmy dzisiaj, gdyby nie nasi bohaterowie? Czy ktokolwiek z nas by dożył spokojnych czasów, gdyby tylko z bohaterów składała się ludzkość? O tych nieprostych zagadnieniach aż do ostatniej minuty mówi ten film, ani na moment nie zniżając poziomu, nie wypuszczając aż do konca białego gołąbka kiczu (co przy takim temacie godne jest uwagi).Kto jest w takim razie bohaterem? Prawdziwi bohaterowie podobno są tylko w filmach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz