piątek, 15 sierpnia 2008

Fall of a man


Czy sukces złego człowieka to sukces, czy porażka?

"Rise of footsoldier" to historia jednego ze słynniejszych angielskich gangsterów, który na przełomie lat 80-tych i 90-tych stadionowe rozróby zmienił na lukratywny i brutalny narkotykowy biznes, na swój sposób uczestnicząc w fali nowej muzyki i nowej chemii, która ogarnęła wówczas Zjednoczone Królestwo.

No dobrze - ale co jest w tym ciekawego?

Mamy tu rasową, ubogą Anglię z jej wasatymi chuliganami w swetrach (jakaż to odmiana po polskich kibolach!), mamy trudne i proste zarazem życie osób zarabiających za pomocą siedmiu grzechów głównych. Strzelają pistolety, łamią ręce i charaktery, płaczą kobiety i mężczyźni, a wśród festiwalu tortur i narkotycznych halucynacji rodzą się fortuny tych, którzy byli odrobinę okrutniejsi, szybsi albo sprytniejsi od innych. No dobrze - ale co z tego?

Oczywiście, obserwowanie nieszczęścia i cierpień innych ludzi zawsze jest świetną zabawą. Choć wszyscy już to wiemy, trudno jest niekiedy zrozumieć tego typu filmy. Fantastyczny dla nas angielski akcent, ciekawa rzeczywistość z czasów, gdy u nas szalał Jaruzelski, niezwykle krwiste postacie zagrane w wielkim stylu - to wszystko czyni ten film naprawdę miłym w oglądaniu.

Gdy jednak główny bohater (cóż za słowo) przerwie na chwilę bicie niegłównego bohatera, uparcie powraca do głowy pytanie - czym to się różni od filmowania przez dziesięć godzin śpiącego człowieka? Taki obraz również byłby niezwykle prawdziwy i pełen realnego życia bez upiększeń. Może nawet śpiący puściłby przez sen gazy.

To wielka różnica - powiedzieć coś a mieć coś do powiedzenia.

Brak komentarzy: