
Gdy ma się zły humor, warto jest pomyśleć sobie o dochodiagach. Brzmi to może jak nazwa greckiego potwora, potworny jest jednak co najwyżej ich los. Poszukujące pokrzepienia jednostki mogą zapoznać się z tym pojęciem między innymi w książce "Czarno na białym" Rubena Gallego, Hiszpana, z którym nie chcieli byście zamienić się nawet na sekundę życia. Ruben urodził się kaleką w radzieckiej Rosji i od pierwszych minut skazany był właściwie na śmierć - opuszczony przez egzotcznych, więc obcych, rodziców, w całym imperium nie miał zupełnie nikogo. Nie mogąc chodzić i porozumiewając się z trudem z otoczeniem, podzielić miał przemiły los wszystkich kalekich sierot Najwspanialszego Państwa Świata: po zdobyciu pełnoletności w domu dziecka miał znaleźć się od razu w... domu starców. Dobry sposób na błyskawiczne wydoroślenie - i na skrócenie życia w ogóle. Dzięki swej determinacji udało mu się tego uniknąć; trudno oddać w paru słowach to, co zdążył przeżyć do 20 roku życia. Trudno to sobie w ogóle wyobrazić. Smutniejszą częścią tej wstrząsającej opowieści są ludzie występujący w tle - ci, którym na pewno się nie udało i na pewno już teraz nie żyją. Dochodiagowie. Tym tajemniczym terminem nazywano "dochodzących" - ludzi zbędnych, z powodu przepełnienia obiektu skazywanych na śmierć z głodu i wycieńczenia; taką osobę przewożono po prostu na wyższe piętro obiektu. Leżeli tam w rzędach ludzie, którzy nie byli w stanie zaopiekować się sobą - i umierali powoli. Nie jest w ludzkim pojęciu, co musiało dziać się w głowach tych ludzi gdy w nocy zaczynały łazić po nich ciężkie szczury i co słabszym chorym - albo tym bez kończyn - obgryzać żywcem uszy. Z piętra tego nie zwożono nigdy nikogo - w dół windą wędrowały już tylko ususzone ciała. Tak więc, mamy najprostszą definicję szczęścia. Jeśli masz przynajmniej dwie - którekolwiek- kończyny i nie jesteś przywiązany do łóżka w opuszczonym piętrze szpitala-umieralni - jesteś szczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz